Gdzie jest Wallace?
Gdyby ktoś zapytał mnie osiem lat temu o moich ulubionych projektantów, Martin Wallace znalazłby się prawdopodobnie w pierwszej trójce.
Gdyby ponowił to pytanie cztery lata temu, niewykluczone, że nadal zmieściłby się do pierwszej piątki.
Dwa lata temu Martin Wallace należał jeszcze do tych twórców, których dzieła trafiały u mnie automatycznie na listę „do sprawdzenia”.
Dziś… dziś podchodzę do nich trochę jak pies do jeża, nie spodziewając się po nich tak naprawdę niczego szczególnie dobrego.
Jak to się stało, że jeden z moich absolutnie ulubionych twórców tak bardzo spadł w rankingach i od lat nie jest w stanie dostarczyć gry, którą mógłbym bez wahań określić stwierdzeniem: „to jest stary, dobry Wallace na którego czekałem”. A może właściwym pytaniem jest – za co tak bardzo lubiłem Wallace’a, że teraz bezskutecznie szukam tego w jego nowych dziełach?
Bodajże Windziarz przy okazji nagrywania jakiegoś Top 10 dla Gradania zadał mi ostatnio pytanie, jakie tak naprawdę Wallace zrobił gry, które uważam za świetne. Zaczerpnąłem tchu, by zacząć wyliczać i… nagle okazało się, że nie ma ich aż tak wiele, jak mi się wydawało. Na pewno Brass (2007), twór geniuszu. Na pewno Automobile (2009), choć o ile się orientuję moje zachwyty nad tą grą nie przez wszystkich są podzielane. Na pewno Boże igrzysko (2009), peany na temat którego wypisywałem już sto lat temu. I… takich niekwestionowanych wspaniałości chyba tyle. Jest oczywiście jeszcze Age of Steam/Steam (2002/2009), które jednak bardziej doceniam i podziwiam, niż osobiście lubię.
Oczywiście, te gry otoczone były gronem innych, niezłych, solidnych pozycji. Z tych, które poznałem, choćby Perikles (2006), Tempus (2006), Tinners’ Trail (2008) czy recenzowany przeze mnie London (2010). Było też bardzo doceniane (pomijając kwestię pewnej strategii) A Few Acres of Snow (2011) i niezwykle popularny w bardziej familijnych kręgach Ankh-Morpork (2011). Jeszcze w 2012 zdarzyły się przyzwoite, choć już nieszczególnie adorowane Aeroplany.
I chyba w 2012 stało się coś niedobrego.
Wśród dwunastu najlepiej ocenianych na BGG gier Wallace’a żadna nie powstała po 2012 roku. Trzynaste jest A Study in Emerald (2013) – pierwsza edycja, gra dziwna, ale będąca jeszcze przebłyskiem dawnej wielkości.
W 2013 miałem wątpliwą przyjemność recenzować powstałego rok wcześniej Hobbita, na którego wszelkie swoje żale wylałem na łamach Games Fanatic. W tymże 2012 powstał P.I, ponownie gierka dość prymitywna i bez polotu. 2013 to Wiedźmy, czyli raczej nieudana próba kontynuowania sukcesu Ankh-Morpork. 2014 – Mythotopia – przyzwoite rozwinięcie Akrów, które nie zdobyło jednak ani popularności, ani uznania.
W 2015 mamy drugą edycję A Study in Emerald, z opinią gry znacznie mniej ciekawej, niż pierwsze wydanie.
W 2016 zawziąłem się i z uporem godnym lepszej sprawy brałem do recenzji grę za grą, licząc za każdym razem, że to wreszcie będzie przełamanie. Efektem tego uporu są teksty o Via Nebula, Zombiakach Ameryki oraz cios ostateczny, czyli The Arrival.
A nie, ciosem ostatecznym było poznane przeze mnie w tym roku A Handful of Stars. Trzecia część trylogii „akrowej”, po której jak frajer po raz kolejny spodziewałem się, że będzie wielkim comebackiem. Partii w A Handful of Stars nawet nie dograliśmy do końca.
Zdaję sobie sprawę, że na taki stan rzeczy z pewnością wpływ ma więcej czynników, niż dołek twórczy Martina Wallace’a. Problemy z jego wydawnictwem, działania wydawnictw, w których publikował, próba uderzenia w rynki, które nie były jego standardowym targetem. Zdaję sobie również sprawę z tego, że mimo znajomości ponad 20 gier Wallace’a jest kilka ważnych tytułów, które pominąłem i nie miałem możliwości ich sprawdzić. Być może wśród nich kryje się coś, co przeczy moim obserwacjom i odczuciom (np. Ships?). Tym niemniej faktem jest, że od lat czekam na grę Martina, od której nie wstanę zawiedziony.
Ostatnia moja nadzieja w tym, że pozbywszy się Treefrog Games, czyli obowiązków wydawcy, powróci dawny Martin Wallace. Ale kredytu zaufania już niestety nie dostanie, nawet przy AuZtralii, którą kiedyś kupiłbym absolutnie w ciemno.
A tymczasem – gdzie jest Wallace? Czy ktoś pomoże mi go ponownie znaleźć?